Emocje,  Motywacja,  Przekonania,  Przemyślenia,  Życie codzienne

Uwierzyłem, że nie umiem pisać

Podziwiam ludzi, którzy dużo piszą. Piszą regularnie. Piszą mądrze. Piszą tak, że serce drga. Oczywiście podziwiam Tokarczuk, podziwiam Myśliwskiego, ale podziwiam też wpisy moich przyjaciół, którzy prowadzą blogi, piszą posty, tworzą książki.

Miałem kiedyś takie przekonanie, że w mojej branży jak ktoś dużo pisze np. w social media, to dlatego, że nie ma co robić. Ma mało pracy, znaczy się. Bo jak pisać, skoro się szkoli non-stop, chodzi na spotkania, skoro się ma małe dziecko, skoro się uprawia sport, skoro się chce jeszcze zrobić cokolwiek, na przykład zjeść coś od czasu do czasu albo przespać się z godzinę… Ale odkryłem, że niektórzy ludzie czasami piszą tak jak mówią. W sensie łatwo im to przychodzi i robią to pięknie. Łatwo i pięknie chociaż zdawać by się mogło, że to oksymoron. Odkryłem geniuszy pisania. Na przykład moja dziewczyna pisze jak geniusz. W sumie pisze genialnie i pisze jak geniusz – bo to dwie różne kwestie wg mnie. Słowa spływają jej z palców. Czasami siada szybko gdzieś z boku, ukradkiem i mówi poczekaj moment i za chwilę nieoczekiwanie widzę jej wpis na Facebooku. Pisze tak, jak zadania matematyczne rozwiązywał Will Hunting z „Buntownika z wyboru”. Rys geniusza. Chociaż ona twierdzi, że to kwestia wprawy… tiaaa. No dobra, pewnie trochę ma rację albo całą rację ma… jak zawsze zresztą. 

No wiem, wiem, nie powinienem się porównywać. Ewentualnie do siebie… a najlepiej z wczoraj, ale trudno czasami nie szukać punktu odniesienia…

Bo ja jestem rzemieślnikiem. Piszę długo. Składam tekst jak patchwork. Szyję powoli z różnych kawałków emocji, myśli, obrazów. Piszę czasami kilka dni… a nawet tygodni. Mam rozpoczęte dziesiątki akapitów, rozsianych po katalogu z napisem „Inspiracje”. Moje pomysły piętrzą się stadami, stoją w kolejce krzycząc: „Ja, ja, wybierz mnie!”. Staram się je czasami oszukać i chowam w folderze. Rzadko do nich wracam. Leżą tam zapomniane i samotne… Czasami też nie wyrabiam się z tekstem. Ostatnio chciałem napisać tekst na dzień babci… nie zdążyłem. Dokończę za rok. Jak starczy czasu i mi się przypomni…

W ogóle z tym moim pisaniem związane jest całe mnóstwo historii i przekonań. W szkole nie lubiłem pisać. Nie umiałem to nie lubiłem. I miałem silne przekonanie, że nie potrafię, a dokładniej, że nie mam zdolności do pisania, a jeszcze dokładniej miałem takie powiedzenie, że „nie potrafię lać wody.” Tak to się u mnie w domu mówiło. Chodzi o to, żeby napisać kwieciście o czymś, co można zawrzeć w dwóch zdaniach. Na cholerę pisać 10 zdań o czymś, co można zawrzeć w dwóch zdaniach, ja się pytam? Pytałem znaczy. Bo teraz to już wiem, ale wtedy nie rozumiałem i siliłem się strasznie. Bo zawsze byłem pilnym uczniem… w podstawówce 😉 Więc chciałem sprostać oczekiwaniom. Dostać piątkę. Strasznie dużo frustracji tam było. Jakoś tam przymknąłem sobie przez edukację pisząc te wypracowania… zawsze w bólu. Najpierw w podstawówce, potem w liceum, a potem były studia i musiałem napisać magisterkę. Pamiętam moje przerażenie ilością tekstu i liczbą stron jakie trzeba było stworzyć… wydawało mi się to niemożliwe, a potem pamiętam moje zaskoczenie, zdziwienie, kiedy oddałem pierwszy fragment i moja promotorka powiedziała: „Świetny tekst Marcin. Najważniejsze, że nie lejesz wody, tylko jest konkret, masz zdolności do pisania prac naukowych”. Do dzisiaj to pamiętam. To była sala 200. Wydział Pedagogiczny UW. Profesor Woynarowska. Moja pierwsza mentorka. A ja się poczułem jakby mi ktoś powiedział, masz predyspozycje do baletu… jakiś totalny mindfuck. Nie wiedziałem co powiedzieć, więc zdajecie sobie sprawę, że to musiało to być graniczne doświadczenie jak Capidze zabrakło języka w gębie.

Z przekonaniami jest trochę jak z zadrą albo może jak z drucikiem z miedzi, co w nas siedzi, jak śpiewa Peszek. Zahaczasz je co chwilę i Ci się przypomina. Przypomina jak jest, „naprawdę”. Zadry nie dają o sobie zapomnieć. Nie dają poczucia spokoju. Nie dają szansy na radość i dumę. To przekonanie zalęgło się we mnie w dzieciństwie i było ze mną w zasadzie do ostatniego roku. Dawało dużo korzyści, bo było dobrą wymówką, żeby nie pisać. Było też sposobem na użalanie się nad sobą, było blokadą i chwytem na to, żeby nie ćwiczyć i się nie rozwijać. No bo jak rozwijać brak zdolności, brak potencjału. Jak sprawić, żeby coś urosło, skoro tam susza. Wielkie nic. Ile energii w to trzeba włożyć, jeżeli to w ogóle możliwe.

Przez te wszystkie lata mojego życia napisałem prace magisterską z wyróżnieniem, potem doktorat z wyróżnieniem, potem książkę, rozdziały do książek, potem stworzyłem Kalendarz Coachingowy i Biznesowy, napisałem dziesiątki artykułów, szkoleń, wpisów, srysów i innych… i dopiero kilka tygodni temu uwierzyłem, że piszę dobrze, że mogę pisać po swojemu, że nie muszę się śpieszyć, silić, że mogę inaczej, że ja po prostu nie umiem pisać od tak, na czas, na zadany temat, jak na maturze. Że lubię tworzyć. Że temat czasami pojawia się w trakcie pisania. Że jest to trochę jak zwiedzanie nowego miasta ze wszystkimi zakamarkami, straganami i miejscami. Niby trochę wiesz, co chcesz zobaczyć, ale nagle twoją uwagę przykuwa jakaś wąska uliczka… jakiś szyld. Wchodzisz tam i nagle pojawia się kolejna rzecz i kolejna, która porywa Twoje serce i myśli. Że czasami z jednego tekstu powstają dwa albo trzy, że czasami musisz wybrać, czasami nie musisz, ale to Ty decydujesz.

Poza tym na koniec mam jeszcze trzy osobiste odkrycia. Po pierwsze, że można coś robić dobrze, a nawet bardzo dobrze, nie wierząc w siebie i swoje zdolności. W sumie smutne to, chociaż również w pewnym sensie skuteczne. Po drugie, że można się rozwijać całe życie i nawet jak Ci się wydaje, że jest susza to nieoczekiwanie może pojawić się źródło nowej pasji. I po trzecie, że jak uwierzysz w siebie, to czujesz się jakbyś zrzucił ze swych barków tonę… a może raczej z palców i z serca. Oczywiście oczywiste to wnioski, ale wierzcie mi, jak ma się takie przekonanie kolos, to nic nie jest oczywiste.

A ten tekst napisałem o 5:40. „Musiałem” przelać te słowa, bo nie dały mi spać i bałem się, że rano już nie przyjadą, bo się obrażą, albo co gorsza zrobią ciche dni.

Buziaki dla Was.

M

PS> Tekst dedykuję wszystkim przekonaniom kolosom, oby runęły wreszcie i dały nam przestrzeń na rozpostarcie skrzydeł i otwarcie serc.