Podróże,  Przemyślenia,  Refleksje o życiu,  Wakacje,  Życie codzienne

Świadek koron(n)y

Nie lubię absurdów… chociaż może przez te 40 lat życia w Polsce powinienem się już przyzwyczaić, bo co tu dużo mówić, żyję w kraju absurdów. Jakiś czas temu wykryto u mnie COVID. Traf chciał, że przechodziłem przez tę chorobę wyjątkowo łagodnie i bezobjawowo, ale traf też chciał, że zakażenie złapało mnie pod koniec moich wakacji w Egipcie i musiałem tam zostać na kwarantannie.

Moja partnerka ma takie przekonanie, graniczące z pewnością, że wydarzenia dzieją się po coś. No więc wg niej pewnie też to, po coś się wydarzyło. Być może po to, żeby podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami i dać kilka wskazówek, co robić, gdyby dotknęła Was podobna klątwa Faraona. Być może, żeby być bardziej mądrym po szkodzie. Być może po to, żebyście się zastanowili, czy na pewno chcecie lecieć na wakacje w obecnym momencie, a być może dlatego, żebym opisał serię absurdów, z którymi miałem do czynienia i które zaobserwowałem podczas tego ostatecznie dłuższego wyjazdu. Oczywiście być może ktoś wyprowadzi mnie z błędu i pod tym wszystkim ukryta jest jakaś logika – ja niestety jej nie znalazłem…

Zacznijmy od początku.

  • PRZYGOTOWANIA: Żeby dostać się do Egiptu trzeba wykonać test PCR w kierunku COVID. To ten który robią z mózgu – bo tak głęboko wkładają Ci ten patyk w nos. Opcje masz dwie. Po pierwsze możesz go zrobić w Polsce i zapłacić z własnej kieszeni, po drugie zrobić go po przylocie na lotnisku. Pierwsza opcja daje Ci większą pewność, że polecisz zdrowy. Musiałbyś mieć bowiem niesamowitego pecha, żeby zakazić się od kogoś po teście (chociaż nie jest to wykluczone). No ale musisz za tę opcję zapłacić sam. Za drugą zapłaci Tour Operator. Jak myślicie, na którą opcję najczęściej decydują się turyści? Większość chce zaoszczędzić cztery stówy i leci bez testu. No więc gdyby któryś z pasażerów był zakażony, poleciałby tak 4 500 km z COVID. Wylądowałby na miejscu. Zrobił test z innymi na lotnisku, a potem pojechał do hotelu, gdzie spędziłby 1-2 dni oczekując na wynik. Oczywiście ryzykując po drodze zakażeniem całego samolotu, autobusu, obsługi lotniska, recepcji itd. Do momentu, w którym „wylądowałby” w swoim hotelowym pokoju na kwarantannie (ale o tym za chwilę). Jakby ktoś pytał – tak zrobiliśmy test w Polsce. Nie chcieliśmy ryzykować wakacji w hotelu i zakażenia innych.
  • LOTNISKO: Na lotnisku obowiązuje zakaz zbliżania się do siebie. Stoimy w kolejce do odprawy paszportowej. Na posadzce odpowiednie naklejki KEEP DISTANCE… oczywiście odległości są mierzone tylko do osoby stojącej przed nami nie w promieniu. Widać, że ktoś uczył się matematyki na zdalnych kompletach TVP, bo już, kiedy kolejka zakręca – a jest w kształcie litery S, ludzie stoją obok siebie i o bezpiecznej odległości można zapomnieć. W McDonaldzie wszystkie miejsca do siedzenia zamknięte – ludzie kupują na wynos i jadają w poczekalni, dotykając niezdezynfekowanych siedzeń. W męskiej toalecie za to sikamy bezpiecznie (w damskiej nie byłem), co drugi pisuar. I na ławkach siedzimy w odstępach, o czym przypomina żółta taśma niczym z FBI. Tego czy ktoś ma maskę nikt akurat nie pilnuje – o niezakrywaniu nosa to już w ogóle nie wspomnę.
Keep Distance
  • SAMOLOT: Zanim wejdziemy do samolotu czeka nas jeszcze autobus – jeden. Wszyscy stoją obok siebie. Zanim wyjdziemy autobus przytrzyma nas jeszcze 10 minut w tłoku zanim podjadą ruchome schody do samolotu. Wysiadamy z autobusu i wsiadamy do samolotu i… zgadnijcie co? Nagle ograniczenia się kończą. Nie wiem, czy to magiczna siła linii lotniczych, ale już można siadać obok siebie. Zresztą wszystkie miejsca są zajęte… komplet. Można też już zamówić jedzenie i zjeść przy stoliku ramię w ramię z sąsiadem. Oczywiście jak zjeść przy stoliku w masce? Część osób zdejmuje więc maski. Już nie mówiąc o mojej ulubionej grupie turystów, którzy zaczynają pić alkohol, zanim jeszcze samolot oderwie się od pasa startowego – ta grupa siedzi już po 15 minutach bez maski na nosie, po 30 minutach bez maski na głowie, po 45 minutach z maską gdzieś. Obsługa samolotu nie zwraca nikomu uwagi. No i oczywiście jeszcze intrygujące zjawisko społeczne i gwóźdź programu – wyjście z samolotu – po kiego diabła Ci ludzie tam stoją w tej kolejce? Nigdy tego nie mogę zrozumieć. Oczywiście COVID niczego nie zmienił. Nadal stoją. Stoją nad głowami, pod głowami, stoją twarzą w twarz. Chyba tylko pisuar bezpieczeństwa uratowałby tę sytuację.
  • WAKACJE: Okazuje się, że w hotelu oraz na jadalni nie obowiązuje noszenie maseczek… czyli kichanie w szwedzki stół albo picie drina w barze na pełnej wolności. Luzik. Pierwszego dnia mamy spotkanie z rezydentem w holu hotelu. Jeszcze niezorientowani siedzimy w maskach. Obok nas wstawiony jegomość (oczywiście bez maski), który pyta, ile dni musi być jeszcze na kwarantannie w pokoju, bo jego wynik jeszcze nie przyszedł… dobrze, że mam maskę, bo trzyma mi szczękę. Tour Guide odpowiada na to z rozbrajającą szczerością, że nie wie, ale Panu do pokoju wracać nie każe. Dżentelmen zresztą odważnie stwierdza, że go i tak nikt tam nie kontroluje, więc on już od wczoraj normalnie na basenie urzęduje, bo, cytuję, „by tam zwariował”.
  • KONIEC WYJAZDU: Minęło 6 dni i powoli trzeba się żegnać z krótkimi wakacjami. Mam więc znowu dwie opcje do wyboru. Po pierwsze mogę zrobić sobie test w Egipcie – płatny – ale dzięki temu, jeżeli wyjdzie ujemy, oszczędzę sobie kwarantanny w Polsce. Po drugie mogę olać test i polecieć do Polski, gdzie powinni mnie na tę kwarantannę wrzucić. Postanawiam zrobić test, bo wolę nie ryzykować i nie chcę ograniczać sobie potem swobody. Test robię w piątek. Procedura jest taka, że odbiór wyniku nastąpi przy powrocie. W sobotę o 16.00 leżąc na plaży dostaję sms z prośbą o szybkie stawienie się w recepcji. Zaczynam coś podejrzewać, chociaż nie narzekam na objawy typowo COVIDowe. Delikatnie bolą mnie plecy, ale dwa dni wcześniej biegałem i robiłem trening siłowy – myślę sobie, że po prostu je naciągnąłem, albo mnie przewiało. W recepcji dowiaduję się jednak, że to COVID. Mój test wyszedł dodatni (zakażony). Co by było, gdybym poleciał bez testu?
  • KWARANTANNA: Tego samego dnia umieszczają mnie w oddzielnym pokoju w strefie biohazard. Zakaz zbliżania. Przez moment widzę się jeszcze z bliskimi przez okienko w balkonie. Czuję się jak w Midnight Express (nie, nie jak podczas tej sceny!). Wpada, też do mnie lekarz, który robi wywiad. Dzwoni rezydent, dzwoni recepcja, dzwoni nawet Polka, która tu pracuje. Miło.
  • CO TERAZ?: Generalnie polecam Wam ubezpieczenie. Nie chroni przed zakażeniem, nie chroni przed samotnością, ale zapewnia śniadanie, obiad, kolację, lody, gofry, owoce, ciasta do pokoju… czyli święty spokój, że za wszystko zapłaci ubezpieczyciel. Moi przyjaciele już stronią sobie ze mnie żarty, że Capiga potrafi się ustawić, bo jak chorować to w 5* hotelu. Ja też Was kocham! No ale nie powiem. Nie było źle. I chociaż jak widzicie nie piszę o żadnym biurze, z którego jechaliśmy itp., bo nie jest moim celem robienie tu jakiejś afery lub reklamy, ale opieka w trakcie COVID była naprawdę na super poziomie. Lekarz od razu zapytał, czy chcę wizytę w szpitalu, odpowiadał na wiadomości na WhatsApp. Przyniósł termometr i pulsometr do codziennego mierzenia czynności życiowych 😉 Dzień później przyniósł też leki. Jedyne na co można narzekać to miszmasz informacyjny i czas odpowiedzi i reakcji, ale to już dowiedziałem się podczas moich poprzednich wizyt w Egipcie, że „egipska godzina” trwa trochę dłużej niż „polska godzina” (cytuję tutejszego Tour Guida). Czasami to miałem wrażenie, że najbardziej ze wszystkich ludzi tutaj na powrocie zależy tylko mi. Co w sumie byłoby najbardziej logiczne z tej całej historii… ale nawet ubezpieczyciel odpowiadał opieszale i w zasadzie gdybym nie wydeptał telefonicznej ścieżki (od wysokiego rachunku telefonicznego teraz uchowaj mnie Panie) to może bym jeszcze siedział teraz nad morzem czerwonym… i może, patrząc teraz za okno, wcale nie byłby to taki zły pomysł.

Z PAMIĘTNIKA ŚWIADKA KORON(N)EGO

WSTĘP

Pierwszy dzień. Spotkałem sąsiadkę ze strefy zagrożenia. Obok mnie na kwarantannie mieszka Włoszka Stella (na potrzeby tej historii wszystkie imiona zostały zmienione). Siedzi już drugi tydzień. Opowiada, że początki były trudne. Gorączka, kaszel, biegunka. Dziękuję Bogu, że u mnie na razie nic prócz delikatnego bólu pleców. Jutro jedzie na test. Ma nadzieję, że wreszcie wróci do domu. Widzimy się przez balkon w bezpiecznej odległości. Mieszkamy na parterze i mamy małe ogródki.

Ogarniam robotę. Trzeba zdelegować zadania w firmie i dać znać klientom, że musimy przenieść webinary, coachingi itp., bo utknąłem ze słabym Internetem na obczyźnie. Ludzie rozumieją. Współczują. Śmieją się. Stella dowiedziała się dzisiaj, że kolejny raz PCR wyszedł jej pozytywny. Jest podłamana. Cały czas nie może lecieć do domu. Cholera… zaczynam się martwić. Wynik pozytywny testu może utrzymywać się nawet 30 dni – czytam u doktora Google. O Jezuśku… 30 dni w tym pokoju… nawet za najlepsze lody i gofry nie chcę.

ROZWINIĘCIE

Dzisiaj dowiedziałem się od Stelli, że można wykombinować sobie leżak i się poopalać w ogródku. Dzwonię na recepcję, może dzisiaj przyniosą. Przynieśli, za egipską godzinę. Wieczorem.

Już obliczyłem, kiedy słońce wchodzi na mój teren. 13.40-14.25. To tylko 45 minut w ciągu dnia, ale naprawdę warto. To już rytuał. Codziennie biorę prysznic, smaruję się kremem, zakładam okulary, wychodzę, kładę się i… schodzę… ale warto. Ten spacer(niak) ratuje moją psychikę… Ból pleców już przeszedł. Objawów cały czas brak.

Mam już więcej informacji. Dowiedziałem się, że podobno nie muszę nawet robić testu ponownie. Jeżeli nie mam objawów wystarczy kwarantanna i można wracać. Mówię to Stelli i Hansowi. Hans to nowy więzień… znaczy się sąsiad. Z Niemiec chyba… bo strasznie słabo mówi po angielsku. No w każdym razie mieszka gdzieś na wschód od Renu, bo łamanym English powiedział, że jest z Germanii. Stella ma zadzwonić do swojej ambasady. Ja dzwonię do swojego ubezpieczyciela. Potwierdzają. Kiedy nie ma objawów – kwarantanna i do domu.

Ahmed – mój Tour Guide dzwoni i mówi, że bez objawów mogę po kwarantannie wracać. Wszystkie zeznania się więc zgadzają. Muszę je mieć tylko na piśmie – od lekarza i od recepcji. Wszystko już ustaliłem. Pytam Ahmeda, kiedy jest najszybszy samolot. Ahmed stwierdza, że za tydzień od dzisiaj… o Czizys… Dzwonię do Ubezpieczyciela. Okazuje się, że korzystają z różnych linii. Jest! Mogę wracać od razu po skończeniu kwarantanny. Chyba widać koniec.

Rano. Dzwonię do recepcji z prośbą o zaświadczenie. „You have to do test first Mister…”. Dostaję odpowiedź. Nieee. Czyli jednak za dobrze, żeby było ok. „Please check with your Menedżer. He told me yesterday than I can” Okazuje się jednak, że I can. Recepcja nie ma aktualnych informacji. Przepraszają. Okazuje się, że wystarczy jednak kwarantanna. Wracam.

ZAKOŃCZENIE

Wieczorem rezerwuje Taxę i czekam. Mam nadzieję ze teraz się już nic nie wykrzaczy. Tylko dokumenty z recepcji i go go go. Nadchodzi godzina 2:00 lecę… tzn. na razie do recepcji się wyczekować, ale zawsze. Najdłuższa podróż od tygodnia. U Pana na recepcji pytam tylko o Taxę, żeby się upewnić że będzie za 5 min i… okazuje się, że jego colleague zamówił na jutro… Dobra mam jeszcze czas, żeby zamówić następną. Dostaje mohito z nocnego baru i czekam. Kierowca ma być za 20 min. Czekam. Sączę mohito i czekam. Po jakimś czasie zaczynam się trochę niepokoić, więc podchodzę do okienka i pytam za ile będzie driver. Ale driver już jest, mówi Pan z rozbrajająca szczerością. Od 10 min… No jacy mili, że mi dali mohito skończyć co? Pod hotelem stoi mercedes klasy E kombi. Taki typu karawan – no dobry znak myślę sobie… Nie zdążyliśmy wyjechać z hotelu już zatrzymała nas policja… czas leci… otwierają bagażnik. Kontrola. Chyba coś z dokumentami nie tak, bo kierowca ewidentnie zdenerwowany… staram się czytać z komunikacji niewerbalnej. Ostatecznie puszczają nas. Patrzę na zegarek. Powinienem zdążyć.

Dojechaliśmy. Zabieram bagaże. Przyspieszam kroku i szukam odprawy. Na wejściu do budynku pierwsza kontrola. To akurat tutaj normalne. Pan przegląda moją rezerwację i paszport i mówi coś po arabsku. Rozumiem tylko jedno słowo – „Somalia”.
⁃     „Eeee? Noł. ŁorsoŁ. Poland”.
⁃     „teŁudal tu”
⁃     O matko… nic nie rozumiem
⁃     „Terminal 2. Taxi”

O kurna zawieźli mnie nie na ten terminal. Czekam więc na Taxi. Czekam. Czekam. Czas mija. Jest. Lecę. Kurczę blade (że tak na potrzeby tekstu złagodzę). Wsiadam. Kierowca w wieku ok 16 lat. Jedziemy. Nagle skręcamy w lewo, w boczną, szutrową drogę… ewidentnie nie jest to główna droga na lotnisko. To ten moment, w którym przypominają Ci się filmy w stylu „Zwierzęta nocy”, widzisz zburzony budynek, rozpruta siatka, krzaki… główka zaczyna pracować. Na szczęście to był tylko skrót… myślowy i drogowy, bo jesteśmy już na terminalu 2. Kolejna kontrola. Znane już pierwsze pytanie o Somalię, ale tym razem na hasło Polska wpuszczają. Wskakuje na terminal. Odprawa poszła bez problemu. Jestem nawet 10 minut przed czasem. Jeszcze chałwę zdążę kupić.
  • LOT POWROTNY – Nie będę się już nawet powtarzał, bo w sprawie powrotu do domu mógłbym zrobić kopiuj wklej z drogi do Egiptu… No risk no fun. Generally. Dobrze, że chociaż przed wejściem na pokład temperaturę nam sprawdzili, no i jedyna różnica taka, że siedzę sam, a samolot jest zapełniony w 20%. W trakcie drogi wszyscy śpią. Ja też. Zbliżamy się do lądowania. Pani każe otwierać żaluzje w oknach, złożyć stoliki, ale nikomu nie zwraca uwagi na maskę… „Przepraszam?” pytam „Czy nie jest obligatoryjne noszenie masek w samolocie?” Odpowiada „Yes”. „To czemu nie zwraca Pani uwagi tym ludziom?”. Pomogło.
Nocny Lot
  • DOM – Widzę już szare oblicze ziemi. Tej ziemi. Polska wita mnie „dobrze”. Na lotnisku Pani na odprawie pyta o wynik testu. Pokazuję zaświadczenie z hotelu. Nie muszę przechodzić kwarantanny ponownie. Taką dostaję informację. Mogę bez problemu wracać do domu. Po drodze spotykam jeszcze moją znajomą, która pracuje na lotnisku. Opowiadam jej o swoich przygodach. „Marcin” odpowiada. „Ostatnio z Dominikany leciało ponad 200 osób – bez testu. A kiedy wykryją zakażenie idzie na kwarantannę tylko pacjent. Obsługa nigdy”. Żegnam się i jadę do domu.

PODSUMOWUJĄC

Zawsze uważałem, że ludzie przy tym sposobie działania i myślenia sami się w pewnym momencie wykończą. Żadna tam asteroida.

Czy żałuję ze poleciałem? Z perspektywy odpoczynku oczywiście nie. Z perspektywy ryzyka? Spodziewałem się szczerze mówiąc czegoś innego i mój błąd, że nie zrobiłem dokładniejszego wywiadu np. jeżeli chodzi o to, ile osób leci samolotem, jakie są procedury itp. Mądry Polak po szkodzie. W każdym razie cieszę się, że już jestem po. Z odpornością.

Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali w tym wyjątkowo ciekawym czasie 😉 Dzięki, że byliście ze mną. Buziaki od Capigi!

PS> Jeżeli gdzieś wykazałem się brakiem precyzji i coś przekręciłem zwalcie to proszę na mgłę COVIDą 😉

Wszystkie wydarzenia miały miejsce przed 29 marca.